Z
dziewczynami wypożyczamy kamperwana na kolejne 6 dni. Kamperwan
wygląda jak duży ślimak, jest na 4 osoby. Mamy lodówkę, kuchenkę,
zlew, czajnik, garnki i patelnię – możemy robić same jedzonko.
Hurra!! Ja zajmuję łóżko na górze – jedyne, które na długość
mi odpowiada, a Kasia i Iwo śpią razem na dole. Ogromną zaletą
takiego kamperwana jest to, ze jak się dojeżdża wreszcie po całym
dniu na kemping i jest się zmęczonym, nie trzeba rozkładać namiotu!
 |
Nasz kamperwan jak ślimak; Australia |
Pierwsza
za kółko wsiadam ja, jako jedyna która ma doświadczenie w jeździe po
lewej stronie i z kierownica po prawej. Jak mieszkałam w Szkocji,
czasem wypożyczałam samochód na weekendowe wycieczki plus 5 lat temu przejechałam cala Nowa Zelandię w ruchu lewostronnym. Na szczęście to
automat czyli odpada martwienie się o biegi.
Potem
wsiada Kasia. Początkowo czujnym okiem patrze czy nie wjeżdża pod prąd, czy w dobra stronę skręca na rondzie, czy jedzie w miarę prosto
po pasie, ale widząc, ze świetnie daje sobie rade, po kilku minutach
odpuszczam. Czasem jeszcze włącza wycieraczki zamiast kierunkowskazu
(bo to jest zamienione miejscami) ale poza tym bez problemu się
przestawia na ruch lewostronny.
 |
Z Kasią degustujemy wino; Hunter Valley, Australia |
Pierwszy
nocleg spędzamy na kempingu w Blue Mountains (Góry Błękitne). Mimo,
ze w dzień było ciepło, noc jest tu strasznie zimna. Zakładam na
siebie wszystko co wzięłam, włącznie z czapka i rękawiczkami ale wciąż się trzęsę i nie mogę za bardzo spać w nocy. Mam nadzieje, ze
jak już podjedziemy trochę na północ to noce zrobią się cieplejsze...
Kolejnym
przystankiem jest Hunter Valley, dolina słynąca z winnic i
produkowanego tu wina. Wybieramy dwie mniejsze, rodzinne winnice, by zasmakować tutejszych wyrobów i może coś kupić do kolacji. W każdej właściciel opowiada nam trochę o ich produktach, rodzajach i daje nam po 5 małych porcji wina, i białego i czerwonego, by spróbować. Iwona nie
pije wiec staje się automatycznie kierowca dzisiejszego dnia. Jest 11
rano a my z Kasia kończymy degustacje trochę wstawione! Kupujemy dwie
butelki wina: jedno białe, drugie czerwone ale pite na zimno, i kończymy wycieczkę po winnicach.
Na drugim
kempingu w nocy jest trochę cieplej ale wciąż dla mnie zimno wiec
tylko pozbywam się czapki. Zanim jednak pójdziemy spać wybieramy się
na spacer na plaże by pooglądać gwiazdy, napić się piwa i pogadać.
Jest prawie pełnia wiec widoczność dość dobra. Na plaży pali się
kilka ognisk, to tutejsza młodzież. Mamy ochotę się przyłączyć (ja
chyba nigdy nie spędziłam wieczoru na plaży przy ognisku) ale jednak
czujemy się trochę za stare.
 |
Kukabura, kolejny kangur, kolejna papuga i dingo; Australia |
Potem jest
Byron Bay. Wesołe, imprezowe miasteczko, do którego zjeżdżają tłumy
backpackersow, surferów spragnionych wysokich fal i tych, którzy chcą
sobie podszkolić język angielski. Łatwo tu stracić poczucie czasu.
Weekend zamienia się w tydzień, tydzień w miesiąc i zanim się
obejrzysz jesteś tu znacznie dłużej niż na początku zakładałeś.
Miasto tętni życiem, jest dużo restauracji, barów i kawiarni, ludzie siedzą w parkach i na plaży i ogólnie panuje atmosfera relaksu, błogości wakacyjnego szaleństwa.
Obok
tutejszej latarni morskiej, znajduje się najdalej na wschód wysunięty punkt Australii. Spotykamy przy nim kangura i oczywiście
robimy zdjęcia.
 |
Latarnia morska i najbardziej wysunięty na wschód punkt Australii; Byron Bay, Australia |
Brisbane
zwiedzamy na rowerach. Moja noga po bieganiu w Melbourne jeszcze nie
doszła do siebie, jest nadal spuchnięta i jak dużo chodzę to
boli. Więc postanawiam dalej ją oszczędzać i stąd pomysł o
rowerach. Dostajemy trochę starodawne rowery w interesujących
kolorach: żarówiastym zielonym i takim samym czerwonym. Całość
dopełniają kaski, które tutaj są obowiązkowe. Brisbane nie jest
szczególnie piękne ale ma dużo ścieżek rowerowych, w tym jedną
biegnącą na całej długości rzeki. Jest piękna pogoda, humory
nam dopisują, trochę porządnego ruchu nam się na pewno przyda.
 |
Rowerem zwiedzamy Brisbane; Australia |
Z Hervey
Bay ruszamy na dwudniową wycieczkę po Fraser Island. Jest to
największa na świecie wyspa piaskowa. I mimo że podłoże, jak
nazwa wskazuje, to piach, to na wyspie jest bogata roślinność.
Drogi też są piaszczyste i jedynym sposobem poruszania się po
wyspie jest jazda samochodem z napędem na cztery koła. Na
wschodniej stronie wyspy znajduje się 75 milowa plaża (75-miles Beach), ciągnąca się przez całą długość wyspy od jej
południowego krańca do północnego. Służy za tutejszą
autostradę, są nawet poustawiane ograniczenia prędkości i
zdarzają się kontrole policji. Oprócz wielu samochodów
przemykających po niej i niewielu plażowiczów, na plaży można
spotkać lądujące samoloty (bo to również lotnisko) i dingo. To
dzikie psy zamieszkujące Australię i Nową Gwineę. Jest zakaz ich
karmienia (grozi za to sroga kara). Z jednego z klifów udaje nam się
zobaczyć rekina!
 |
Na Fraser Island: wrak statku Maheno, tęczowe klify i gdzieś tam w tej głębinie pływa rekin; Australia |
Nasza
wycieczka to typowa masówka, nie jesteśmy pod jej wielkim
wrażeniem. Za bardzo z nikim się nie zaprzyjaźniamy, choć w naszej
grupie są kolejni Szwajcarzy. Jest też pewna Belgijka, młoda
dziewczyna podróżująca po Australii stopem. Ma ze sobą cały swój
bagaż i jesteśmy naprawdę pod wrażeniem, bo wozi ze sobą... hula
hop. No cóż, ja wzięłam buty do biegania, co wywołało niemałe
zdziwienie u niektórych, a ona hula hop. W końcu w podróży też
trzeba dbać o linię.
 |
Na Fraser Island autostradę stanowi plaża; Australia |
 |
Fraser Island; Australia |
Potem
ruszamy dalej na północ. Gdzieś tak w połowie drogi do Airlie
Beach, naszego kolejnego większego postoju, zatrzymuje nas policja.
Pan nas wypytuje skąd jesteśmy i karzą kierowcy – Iwonie -
dmuchać w balonik. Iwona nigdy tego nie robiła a ja nigdy nie byłam
tego świadkiem więc kiedy Iwona dmucha, ja zaczynam się śmiać.
Nie mogę się powstrzymać. Pan policjant dziwnie się na mnie
patrzy, pewnie myśli że se wypiłam.
Parę
kilometrów dalej widzimy wypadek. Samochód uderzył w krowę
stojącą na drodze. Auto skasowane, krowa ledwo żywa ale nikomu
nic się nie stało. Miałyśmy szczęście bo to wydarzyło się
tylko parę minut przed nami.
Przy
drogach nie ma reklam więc można spokojnie podziwiać krajobraz za
oknem, czasem zdarza się szyld McDonalda ale to bardzo rzadko. Za to
często są znaki sugerujące postój. I quiz o Queensland by
zwalczyć nudę. Najpierw stoi pytanie a za kilkaset metrów
odpowiedz!
Już
prawie miesiąc jestem w podróży. Strasznie szybko to leci. I
jeszcze nie mam dość. Choć wkrada się powtarzalność dnia i
Australia nie jest aż taka różna od Europy, to nadal czerpię dużą
przyjemność z mojej drogi. Jednak mam nadzieję, że na Pacyfiku
będzie trochę większy szok kulturowy.
 |
Jezioro McKenzie i nasze cienie; Fraser Island, Australia |