Iwona nas
opuściła i wróciła do Polski, zostałyśmy same z Kasią. Od tej
pory już tylko we dwie ruszamy na podbój Pacyfiku.
VANUATU
Na Vanuatu
czekają nas same przygody i dużo emocji. Zaczyna się już na
lotnisku w Sydney, z którego wylatujemy z opóźnieniem, bo w naszym
samolocie linii Air Vanuatu muszą zmienić oponę... Po drodze
gubimy godzinę, bo wpadamy w kolejną strefę czasową. W Port Vila
na wyspie Efate witają nas lokalni, grając na gitarach i śpiewając
vanuatańskie piosenki. Ludzie tu są super przyjaźni, zagadują, machają do nas z dystansu, dużo się uśmiechają. Przez cały pobyt
na Vanuatu nie mamy zasięgu, na szczęście internet jest łatwo
dostępny więc jakiś kontakt ze światem jest.
Matevulu Blue Hole zwiedzamy na kajakach; Espiritu Santo, Vanuatu |
Następnego
dnia ruszamy na wycieczkę obejrzeć czynny wulkan Yasur na wyspie
Tanna. By się tam dostać Kasia zarezerwowała nam lot czarterem:
6-osobowym samolotem, Cessną 207. Nie powiem żebym była
zachwycona, mój stan określiłabym raczej jako: nieźle spanikowana.
Ale teraz za późno by coś z tym można było zrobić więc nie mam
innego wyjścia jak lecieć. Przed wejściem na pokład dokładnie
warzą nas i nasze bagaże. Można używać telefonów komórkowych i
nie ma żadnej kontroli. Lot jest spokojny i właściwie w ogóle
się nie boję. Bardziej chce mi się śmiać, to chyba z nerwów.
Widoki z góry zapierają dech w piersiach.
Cessna 207 - nasz transport na Tannę; Vanuatu |
Na wulkan dowożą nas jeepami, potem jest krótkie podejście i stajemy na
skraju krateru. I nagle ziemia się nam trzęsie pod nogami, słychać
olbrzymi huk, w górę unoszą się kłęby dymu, czerwona lawa
wstrzeliwuje do góry – wulkan wybucha. Za chwilę ponowny wybuch,
jeszcze głośniejszy, jeszcze więcej lawy i dymu strzela do góry.
Widzę, że Kasia zbladła, ja zaczynam się śmiać i przypominam
jej, że przed podróżą podpisywałyśmy papierek, że zwiedzamy na
własną odpowiedzialność i zdajemy sobie sprawę, że naszemu
życiu zagraża jakieś niebezpieczeństwo. Kasia odpowiada, że nie
czytała co podpisywała... Wybuchów jest kilka podczas naszego
pobytu na górze, jedne mniejsze, jedne większe, nigdy nie mamy
pewności czy wybuch będzie dla nas bezpieczny czy nie.
![]() |
Czynny wulkan Yasur i jedyna na świecie skrzynka pocztowa na wulkanie; Tanna, Vanuatu |
Na
kolejnej wyspie, Espiritu Santo, zwiedzamy jaskinię Millenium.
Ruszamy tam z dwoma przewodnikami i za bardzo nie wiemy czego się
spodziewać. Opis wycieczki był bardzo krótki i skąpy w
jakiekolwiek informacje. Najpierw godzinne podejście przez
tropikalny las. Droga to błoto po kostki, po 10 min mamy całe nogi
i buty brudne. Widzimy, że nasi przewodnicy idą na boso. Jest
duszno, latają komary, ciężko się idzie. Przed zejściem do
wejścia do jaskini ubierają nas w kapoki (za bardzo nie wiemy
czemu), malują nam twarze w dziwne wzorki, zabierają wszystkie
rzeczy (by się nie zmoczyły) i ruszamy w dół. Jest drabinka ledwo
trzymająca się, są gdzieniegdzie łańcuchy, jest ślisko - nogi
mamy w błocie, sandały też, jeden fałszywy krok i lądujemy w
jakiejś dziurze. Wreszcie stajemy przed wejściem do jaskini. Nikogo
nie ma, nic tu nie ma, jaskinia nie jest przystosowana do
jakiegokolwiek jej zwiedzania, po prostu będziemy nią szli tak,
jakbyśmy właśnie ją odkryli. W środku ciemno, nad głowami
latają nietoperze. Dają nam latarki, idziemy. Czasem woda sięga
nam po pas, czasem trzeba trochę się powspinać po kamieniach lub
zjechać po nich jak na zjeżdżalni, większość czasu brodzimy w
wodzie po łydki. Jest cicho, ciemno, trochę przerażająco. Droga
wymaga koncentracji, wysiłku i sporej sprawności fizycznej. Gdzieś
tak w połowie natrafiamy na wodospad.
![]() |
Przed wejściem do jaskini Millenium, na twarzach malują nam wzorki, dają latarki i kapoki; Espiritu Santo, Vanuatu |
Po ok. pół
godzinie wychodzimy po drugiej stronie. Widok bajkowy, wszystko
zielone, skały obrośnięte zielonym mchem, obok kolejny mały
wodospad. Jemy lunch i odpoczywamy. Czujemy się zmęczone i
niechętnie myślimy o drodze powrotnej w błocie i duchocie. Okazuje
się jednak, że to nie koniec atrakcji i w błocie wcale wracać nie
będziemy tylko... spłyniemy z nurtem rzeki. I właśnie po to nam
te kapoki. Przewodnik mówi, że jest 6 głębokich miejsc, tzw.
basenów, pomiędzy nimi znów musimy się trochę powspinać po
kamieniach, poskakać po skałach. I mimo że pływam całkiem dobrze
cieszę się, że dali nam te kapoki, pozwala mi to na odpoczynek bo
daję się ponieść rzece i nie martwic by się utrzymać na
powierzchni. Rzeka płynie malowniczym, pięknym, dość głębokim
ale wąziutkim (ok.4m) wąwozem, obrośniętym roślinami. Słychać
śpiew ptaków, na ścianach dostrzegamy gdzieniegdzie pająki.
Oprócz nas nie ma nikogo. To chyba najpiękniejsze miejsce na ziemi
jakie widziałam!!
Po drugiej stronie jaskini jemy lunch a widok zapiera dech w piersiach; Espiritu Santo, Vanuatu |
Noc
spędzamy na malutkiej Oyster Island (Wyspa Ostrygi). By się tm
dostać trzeba uderzyć 3 razy patykiem w rury zawieszone n drzewie.
Po ok. 2 min przypływa po nas mały prom i nas zabiera. Bierzemy
bungalow na samej plaży i rozkoszujemy się ciszą i spokojem.
Nasz bungalow na Oyster Island; Espiritu Santo, Vanuatu |
Na Santo
postanawiamy też posnurklować w miejscu o nazwie Million Dollar
Point. Nazwa pochodzi stąd, że podczas drugiej wojny światowej
stacjonowała tu duża liczba wojsk amerykańskich, gotowych by
ruszyć na Pacyfik. Po wojnie, zaproponowali oni, że chętnie
oddadzą część sprzętu wojskowego rządowi Vanuatu ale nie dostali
żadnej odpowiedzi. Postanowili więc zatopić większość sprzętu
w morzu. Snurklując widzimy niesamowite rzeczy: jest wrak statku,
jest czołg, jeep, są działa, armaty, jakieś koła od innych
pojazdów, dużo wszelakiego żelastwa, które ciężko
zidentyfikować. Pomiędzy tymi rzeczami pływają kolorowe rybki, na
niektórych rzeczach rośnie rafa koralowa. Coś niesamowitego!
Na lotnisku w Luganville czekamy na nasz lot; Espiritu Santo, Vanuatu |
Czas
wracać z Espiritu Santo na Efate. Droga powrotna przebiega nam w
dużym stresie. Na lotnisku odprawiamy się bez problemu ale kłopoty
pojawiają się przy boardingu. Pan wyczytuje ludzi z listy losowo i
wpuszcza do samolotu tylko ok. 20 osób. Potem zamyka bramkę i mówi:
next flight (następny lot). Co jest grane? Okazuję się, że
samolot ma usterkę techniczną, jakiś problem z silnikiem i naraz
nie może zabrać więcej niż 23 osoby... I tak będzie latał w tę
i z powrotem między Efate i Santo aż przewiezie wszystkich. Jedna
rundka zajmuje mu ok. 2 godziny. Serce mi staje - linia lotnicza
trzeciego świata, samolot ma problem z silnikiem, zamiast naprawić
lata bo nie ma innego zastępczego samolotu, zastanawiam się kto i
na jakiej podstawie wyliczył te 23 osoby – czy przeżyjemy ten
lot? Ale nie mamy za bardzo wyjścia, trzeba się stąd wydostać.
Jest duże
zamieszanie, ludzie krzyczą jeden przez drugiego, za bardzo nie
wiadomo jak listy na kolejne loty są tworzone. Myślę czy nie dać
komuś w łapę by załapać się na drugi lot ale za bardzo nie wiem
komu i jak to zrobić... Z Kasią trafiamy dopiero do trzeciej grupy,
co oznacza, że w Port Vila na Efate lądujemy z 6-godzinnym opóźnieniem. Emocje są duże, stres też. Ale dolatujemy cało.
Nasz feralny samolot z nie do końca działającym silnikiem; Lotnisko Luganville, Espiritu Santo, Vanuatu |
Niestety
to nie koniec przygód na Vanuatu. Następnego dnia wypożyczamy z
Kasia quada, by przejechać się po wyspie. Dzień przebiega nam
spokojnie, odwiedzamy plaże, pływamy, lunch jemy w jednym z
nadmorskich kurortów, gdzie jesteśmy świadkami przyjazdu świeżo
upieczonej pary młodych na wesele. O zmierzchu wracamy do domu.
Kasia prowadzi. Jedziemy drogą boczną przez jakieś wioski, mijamy
lokalnych ludzi idących poboczem. Nagle psy zaczynają nas gonić i
szczekać, Kasia dodaje gazu i gubimy je. Chyba się trochę tym
zestresowała bo nagle ni stąd ni zowąd skręca w prawo z drogi i
jedzie w krzaki. I zamiast się zatrzymać jedzie dalej i nagle
bum... uderzamy czołowo w drzewo, quad się przewraca a my razem z
nim. Jest wgnieciony zderzak, rozbite lusterko, dużo siniaków i
otarć ale nic poważnego. Nie wiem co się stało, ona za bardzo też
nie...
By zwiedzić Efate, wypożyczamy quada; Vanuatu |
![]() |
Kava spełnia swoją rolę i nas relaksuje; Port Vila, Efate, Vanuatu |
By odreagować to zdarzenie wieczorem udajemy się do jednego z wielu
kava bars, gdzie serwują bardzo popularny napój na Pacyfiku o
nazwie kava. Jest on robiony z korzenia pieprzu metystynowego i ma
silne działanie uspokajające – pomaga w depresji i łatwo się po
nim usypia. Wygląda jak woda zmieszana z błotem i tak też smakuje.
Po wypiciu czuję jak drętwieje mi język a potem cała buzia. Nogi
zaczynają się robić trochę jakby z waty. Napój spełnia swoje
zadanie.
Po
intensywnym tygodniu na Vanuatu, czas ruszyć dalej, na Fidżi.
W drodze do Nadi podczas lądowania; Fiji |