niedziela, 26 maja 2013

Witaj przygodo!

W podróży: 46 dni, strefa czasowa: +9h

Iwona nas opuściła i wróciła do Polski, zostałyśmy same z Kasią. Od tej pory już tylko we dwie ruszamy na podbój Pacyfiku.

VANUATU

Na Vanuatu czekają nas same przygody i dużo emocji. Zaczyna się już na lotnisku w Sydney, z którego wylatujemy z opóźnieniem, bo w naszym samolocie linii Air Vanuatu muszą zmienić oponę... Po drodze gubimy godzinę, bo wpadamy w kolejną strefę czasową. W Port Vila na wyspie Efate witają nas lokalni, grając na gitarach i śpiewając vanuatańskie piosenki. Ludzie tu są super przyjaźni, zagadują, machają do nas z dystansu, dużo się uśmiechają. Przez cały pobyt na Vanuatu nie mamy zasięgu, na szczęście internet jest łatwo dostępny więc jakiś kontakt ze światem jest.

Matevulu Blue Hole zwiedzamy na kajakach; Espiritu Santo, Vanuatu

Następnego dnia ruszamy na wycieczkę obejrzeć czynny wulkan Yasur na wyspie Tanna. By się tam dostać Kasia zarezerwowała nam lot czarterem: 6-osobowym samolotem, Cessną 207. Nie powiem żebym była zachwycona, mój stan określiłabym raczej jako: nieźle spanikowana. Ale teraz za późno by coś z tym można było zrobić więc nie mam innego wyjścia jak lecieć. Przed wejściem na pokład dokładnie warzą nas i nasze bagaże. Można używać telefonów komórkowych i nie ma żadnej kontroli. Lot jest spokojny i właściwie w ogóle się nie boję. Bardziej chce mi się śmiać, to chyba z nerwów. Widoki z góry zapierają dech w piersiach.


Cessna 207 - nasz transport na Tannę; Vanuatu

Na wulkan dowożą nas jeepami, potem jest krótkie podejście i stajemy na skraju krateru. I nagle ziemia się nam trzęsie pod nogami, słychać olbrzymi huk, w górę unoszą się kłęby dymu, czerwona lawa wstrzeliwuje do góry – wulkan wybucha. Za chwilę ponowny wybuch, jeszcze głośniejszy, jeszcze więcej lawy i dymu strzela do góry. Widzę, że Kasia zbladła, ja zaczynam się śmiać i przypominam jej, że przed podróżą podpisywałyśmy papierek, że zwiedzamy na własną odpowiedzialność i zdajemy sobie sprawę, że naszemu życiu zagraża jakieś niebezpieczeństwo. Kasia odpowiada, że nie czytała co podpisywała... Wybuchów jest kilka podczas naszego pobytu na górze, jedne mniejsze, jedne większe, nigdy nie mamy pewności czy wybuch będzie dla nas bezpieczny czy nie. 

Czynny wulkan Yasur i jedyna na świecie skrzynka pocztowa na wulkanie; Tanna, Vanuatu

Na kolejnej wyspie, Espiritu Santo, zwiedzamy jaskinię Millenium. Ruszamy tam z dwoma przewodnikami i za bardzo nie wiemy czego się spodziewać. Opis wycieczki był bardzo krótki i skąpy w jakiekolwiek informacje. Najpierw godzinne podejście przez tropikalny las. Droga to błoto po kostki, po 10 min mamy całe nogi i buty brudne. Widzimy, że nasi przewodnicy idą na boso. Jest duszno, latają komary, ciężko się idzie. Przed zejściem do wejścia do jaskini ubierają nas w kapoki (za bardzo nie wiemy czemu), malują nam twarze w dziwne wzorki, zabierają wszystkie rzeczy (by się nie zmoczyły) i ruszamy w dół. Jest drabinka ledwo trzymająca się, są gdzieniegdzie łańcuchy, jest ślisko - nogi mamy w błocie, sandały też, jeden fałszywy krok i lądujemy w jakiejś dziurze. Wreszcie stajemy przed wejściem do jaskini. Nikogo nie ma, nic tu nie ma, jaskinia nie jest przystosowana do jakiegokolwiek jej zwiedzania, po prostu będziemy nią szli tak, jakbyśmy właśnie ją odkryli. W środku ciemno, nad głowami latają nietoperze. Dają nam latarki, idziemy. Czasem woda sięga nam po pas, czasem trzeba trochę się powspinać po kamieniach lub zjechać po nich jak na zjeżdżalni, większość czasu brodzimy w wodzie po łydki. Jest cicho, ciemno, trochę przerażająco. Droga wymaga koncentracji, wysiłku i sporej sprawności fizycznej. Gdzieś tak w połowie natrafiamy na wodospad. 

Przed wejściem do jaskini Millenium, na twarzach malują nam wzorki, dają latarki i kapoki; Espiritu Santo, Vanuatu


Po ok. pół godzinie wychodzimy po drugiej stronie. Widok bajkowy, wszystko zielone, skały obrośnięte zielonym mchem, obok kolejny mały wodospad. Jemy lunch i odpoczywamy. Czujemy się zmęczone i niechętnie myślimy o drodze powrotnej w błocie i duchocie. Okazuje się jednak, że to nie koniec atrakcji i w błocie wcale wracać nie będziemy tylko... spłyniemy z nurtem rzeki. I właśnie po to nam te kapoki. Przewodnik mówi, że jest 6 głębokich miejsc, tzw. basenów, pomiędzy nimi znów musimy się trochę powspinać po kamieniach, poskakać po skałach. I mimo że pływam całkiem dobrze cieszę się, że dali nam te kapoki, pozwala mi to na odpoczynek bo daję się ponieść rzece i nie martwic by się utrzymać na powierzchni. Rzeka płynie malowniczym, pięknym, dość głębokim ale wąziutkim (ok.4m) wąwozem, obrośniętym roślinami. Słychać śpiew ptaków, na ścianach dostrzegamy gdzieniegdzie pająki. Oprócz nas nie ma nikogo. To chyba najpiękniejsze miejsce na ziemi jakie widziałam!! 

Po drugiej stronie jaskini jemy lunch a widok zapiera dech w piersiach; Espiritu Santo, Vanuatu

Noc spędzamy na malutkiej Oyster Island (Wyspa Ostrygi). By się tm dostać trzeba uderzyć 3 razy patykiem w rury zawieszone n drzewie. Po ok. 2 min przypływa po nas mały prom i nas zabiera. Bierzemy bungalow na samej plaży i rozkoszujemy się ciszą i spokojem.

Nasz bungalow na Oyster Island; Espiritu Santo, Vanuatu
Na Santo postanawiamy też posnurklować w miejscu o nazwie Million Dollar Point. Nazwa pochodzi stąd, że podczas drugiej wojny światowej stacjonowała tu duża liczba wojsk amerykańskich, gotowych by ruszyć na Pacyfik. Po wojnie, zaproponowali oni, że chętnie oddadzą część sprzętu wojskowego rządowi Vanuatu ale nie dostali żadnej odpowiedzi. Postanowili więc zatopić większość sprzętu w morzu. Snurklując widzimy niesamowite rzeczy: jest wrak statku, jest czołg, jeep, są działa, armaty, jakieś koła od innych pojazdów, dużo wszelakiego żelastwa, które ciężko zidentyfikować. Pomiędzy tymi rzeczami pływają kolorowe rybki, na niektórych rzeczach rośnie rafa koralowa. Coś niesamowitego!



Na lotnisku w Luganville czekamy na nasz lot; Espiritu Santo, Vanuatu
Czas wracać z Espiritu Santo na Efate. Droga powrotna przebiega nam w dużym stresie. Na lotnisku odprawiamy się bez problemu ale kłopoty pojawiają się przy boardingu. Pan wyczytuje ludzi z listy losowo i wpuszcza do samolotu tylko ok. 20 osób. Potem zamyka bramkę i mówi: next flight (następny lot). Co jest grane? Okazuję się, że samolot ma usterkę techniczną, jakiś problem z silnikiem i naraz nie może zabrać więcej niż 23 osoby... I tak będzie latał w tę i z powrotem między Efate i Santo aż przewiezie wszystkich. Jedna rundka zajmuje mu ok. 2 godziny. Serce mi staje - linia lotnicza trzeciego świata, samolot ma problem z silnikiem, zamiast naprawić lata bo nie ma innego zastępczego samolotu, zastanawiam się kto i na jakiej podstawie wyliczył te 23 osoby – czy przeżyjemy ten lot? Ale nie mamy za bardzo wyjścia, trzeba się stąd wydostać.

Jest duże zamieszanie, ludzie krzyczą jeden przez drugiego, za bardzo nie wiadomo jak listy na kolejne loty są tworzone. Myślę czy nie dać komuś w łapę by załapać się na drugi lot ale za bardzo nie wiem komu i jak to zrobić... Z Kasią trafiamy dopiero do trzeciej grupy, co oznacza, że w Port Vila na Efate lądujemy z 6-godzinnym opóźnieniem. Emocje są duże, stres też. Ale dolatujemy cało. 

Nasz feralny samolot z nie do końca działającym silnikiem; Lotnisko Luganville, Espiritu Santo, Vanuatu

Niestety to nie koniec przygód na Vanuatu. Następnego dnia wypożyczamy z Kasia quada, by przejechać się po wyspie. Dzień przebiega nam spokojnie, odwiedzamy plaże, pływamy, lunch jemy w jednym z nadmorskich kurortów, gdzie jesteśmy świadkami przyjazdu świeżo upieczonej pary młodych na wesele. O zmierzchu wracamy do domu. Kasia prowadzi. Jedziemy drogą boczną przez jakieś wioski, mijamy lokalnych ludzi idących poboczem. Nagle psy zaczynają nas gonić i szczekać, Kasia dodaje gazu i gubimy je. Chyba się trochę tym zestresowała bo nagle ni stąd ni zowąd skręca w prawo z drogi i jedzie w krzaki. I zamiast się zatrzymać jedzie dalej i nagle bum... uderzamy czołowo w drzewo, quad się przewraca a my razem z nim. Jest wgnieciony zderzak, rozbite lusterko, dużo siniaków i otarć ale nic poważnego. Nie wiem co się stało, ona za bardzo też nie...

By zwiedzić Efate, wypożyczamy quada; Vanuatu

Kava spełnia swoją rolę i nas relaksuje; Port Vila, Efate, Vanuatu
By odreagować to zdarzenie wieczorem udajemy się do jednego z wielu kava bars, gdzie serwują bardzo popularny napój na Pacyfiku o nazwie kava. Jest on robiony z korzenia pieprzu metystynowego i ma silne działanie uspokajające – pomaga w depresji i łatwo się po nim usypia. Wygląda jak woda zmieszana z błotem i tak też smakuje. Po wypiciu czuję jak drętwieje mi język a potem cała buzia. Nogi zaczynają się robić trochę jakby z waty. Napój spełnia swoje zadanie.


Po intensywnym tygodniu na Vanuatu, czas ruszyć dalej, na Fidżi.


W drodze do Nadi podczas lądowania; Fiji