poniedziałek, 8 lipca 2013

W kraju dla nowożeńców

POLINEZJA FRANCUSKA
(Tahiti, Bora Bora, Moore'a)

Dni w podróży: 77, strefa czasowa: -12h


Widok z helikoptera na najwyższy szczyt Bora Bora, górę Otemanu; Polinezja Francuska

Ostatnią naszą destynacją na Pacyfiku i zarazem najbardziej wyczekiwaną jest Polinezja Francuska. Należąca do Francji ale posiadająca własną walutę, której kurs jest sztywny do euro, ta grupa wysp do tanich nie należy. Mówiąc delikatnie jest drogo.

Lądujemy na Tahiti i pierwsze co rzuca nam się w oczy jest to, że jesteśmy z powrotem w cywilizacji. Duże supermarkety stoją co chwila przy drodze z lotniska do hotelu, ruch na ulicach duży.


Po wylądowaniu na Bora Bora na promie z lotniska do hotelu; Polinezja Francuska

Wejścia do zatoki strzegą działa; Bora Bora, Polinezja Francuska



Zwiedzamy Bora Bora jadąc jeepem dookoła wyspy; Bora Bora, Polinezja Francuska

Następnego dnia ruszamy już na Bora Bora, najbardziej znaną z tego, że to najpopularniejsza destynacja na miesiąc miodowy. Obawiamy się, że będą tam sami nowożeńcy i wszystko będzie się kręciło wokół tego. Na szczęście nie jest tak źle i można spotkać 'normalne' osoby.

Z samolotu Bora Bora wygląda niesamowicie, najpiękniejsze miejsce jakie do tej pory widziałam. Od razu postanawiamy, że jak tylko się da, to wykupimy sobie przelot helikopterem by mieć więcej czasu na podziwianie tego klejnotu i porobienie fajnych zdjęć i filmów. Mimo, że w moich najśmielszych snach nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek wsiądę do helikoptera, to za obłędną cenę 350USD robię dokładnie to i z Kasią oraz czworgiem innych pasażerów przelatujemy dookoła wyspy w 15 minut. Najbardziej podoba mi się moment, kiedy pilot bliża helikopter bardzo bliziutko najwyższego szczytu - góry Otemanu 727 m n.p.m. - mam wrażenie, że zaraz zahaczymy śmigłem.

Tuz przed przelotem nad Bora Bora w helikopterze; Bora Bora, Polinezja Francuska

Tu już po przelocie, zadowolona, że się odważyłam; Bora Bora, Polinezja Francuska

Widok z helikoptera; Bora Bora, Polinezja Francuska

Widok z helikoptera; Bora Bora, Polinezja Francuska


Podczas rejsu dookoła Bora Bora, dowiadujemy się, że znajduje tu się najdroższy resort na Pacyfiku – Four Season – noc w tym miejscu zaczyna się od 1500USD. Jak na takie miejsce, spodziewałam się wyższej ceny.

Udaje się też wreszcie popływać i posnurklować z rekinami (lemon sharks). Mają ok. 1 metra długości i mimo, że są zupełnie nieszkodliwe dla ludzi, trochę wzbudzają we mnie niepewności, szczególnie jak płyną w moją stronę i pokazują swoje szczęki. Oprócz rekinów pływają wokół nas ogromne płaszczki (stingrays), mają śmieszne oczy i są obślizgłe w dotyku. 

Jeden z licznych ekskluzywnych resortów; Bora Bora, Polinezja Francuska

Snurklujemy z rekinami; Bora Bora, Polinezja Francuska

Zjawiają się też koło nas płaszczki; Bora Bora, Polinezja Francuska


Na Moore'ę, gdzie kręcony był film z Melem Gibsonem 'Bunt na Bounty', też docieramy samolotem - linii Air Tahiti. Dużo większa niż Bora Bora i znacząco inna, robi na nas nie mniejsze wrażenie. Zwiedzamy ją na dwa sposoby: jeepem wybieramy się na safari, co pozwala nam wjechać na kilka punktów widokowych, z których można podziwiać dwie zatoki: Cooka i Oponohu, oraz wypożyczając łódkę, którą musimy same prowadzić. Prawo jazdy nie wymagane.

Widok na dwie zatoki: Cook'a i Oponohu; Moore'a, Polinezja Francuska

Wypożyczamy łódkę i same nią sterujemy; Moore'a, Polinezja Francuska

Nasza łódka; Moore'a, Polinezja Francuska


Na Tahiti wracamy promem o zachodzie słońca. Z Kasią pożegnalną kolację jemy na centralnym placu Papeete - Le Marche. Jest zespół na żywo grający lokalną muzykę i francuski rap, są stoiska z tanią lokalną kuchnią i chińszczyzną. Kasi jest smutno i mi też, w końcu razem spędziłyśmy ostatnie dwa miesiące, przebywając ze sobą prawie 24 godziny na dobę, dzień w dzień. Jak wyjedzie, będzie mi jej na pewno brakować. Dobrze nas się wspólnie podróżowało.

Następnego dnia o szóstej rano Kasia mnie opuszcza i zaczyna swoją podróż do domu. Znów zostaję sama. Ale zanim ruszę dalej, do USA, spędzam dzień na objechaniu Tahiti i wycieczce w środek wyspy, w góry. 

Safari dookoła i w głąb Tahiti; Polinezja Francuska

Safari dookoła i w głąb Tahiti; Polinezja Francuska
 







sobota, 29 czerwca 2013

Cofamy się w czasie


WYSPY COOKA
(Rarotonga, Aitutaki, Atiu)

Dni w podróży: 70, strefa czasowa: -12h


Wyspy Cooka
Lokalne piwo Matutu



Opuszczamy Nową Zelandię, jest 6 czerwca. W powietrzu przekraczamy międzynarodową linię zmiany daty, cofamy się w czasie i lądujemy na wyspach Cooka... 5 czerwca. Różnica czasu z Polską to 12 godzin, wreszcie łatwo wyliczyć, która jest w Warszawie. Obowiązują tu dolary nowozelandzkie więc odpada nam zaczynanie pobytu od szukania kantoru.

Pierwszy dzień na zielonej Rarotondze; wyspy Cooka


Rarotonga to główna wyspa, z największym miastem wysp Cooka i także stolicą - Avaruą. Mieszka tu ok. 5500 mieszkańców co oznacza, że stolica to małe miasteczko. Wszystko wygląda jakbyśmy cofnęły się nie jeden dzień, ale 20 lat. Zasięgu brak, dostęp do internetu jest bardzo drogi i strasznie wolny, kolejne 9 dni będziemy zupełnie odcięte od świata. Życie toczy się powoli, samochody wleką się po ulicach 30km/h, karty przyjmują tylko w bardzo turystycznych miejscach a tak tylko gotówka, woda w kranach zimna, prądu czasem brak.

Takie figurki z drewna to częsty widok; Rarotonga, wyspy Cooka


Po wyspach Cooka poruszamy się głównie skuterem. Żeby jednak go wypożyczyć potrzebne nam ichniejsze prawo jazdy. Załatwia się to szybko: na posterunku policji pokazuję się polskie, robią ci zdjęcie, płacisz 20NZD i po kilku minutach dostajesz. Ja robię za kierowcę i woże Kasię wszędzie - taka mała wprawa przed route 66. Wyspy sa dość małe i objeżdzamy je w niecałą godzinę. Drogi przypominają nasze polskie, są dziurawe i łaciate.

Moje prawo jazdy z wysp Cooka, zastanawiam się czy da radę go użyć w Polsce



Po wyspach Cooka poruszamy się głównie skuterem; Aitutaki, wyspy Cooka

Drugiego dnia postanawiamy się trochę poruszać i ruszamy na pieszą wycieczkę na druga stronę Rarotongi. Zajmuje nam to ok 4 godzin, szlak jest średnio oznaczony ale udaję się nam nie zgubić. Ciężko się idzie, jest gorąco, wilgotno a podłoże śliskie. Często musimy wspinać się po korzeniach drzew lub używać zamocowanych lin lub łańcuchów. Na dodatek my zamiast założyć porządne buty do chodzenia, ubrałyśmy się w sandały. W połowie wspinamy się na skałę o nazwie Igła (ze względu na kształt) i podziwiamy widoki z góry.

Widok z Igły; Rarotonga, wyspy Cooka

Na pieszej wycieczce na druga stronę wyspy; Rarotonga, wyspy Cooka



Oprócz Rarotongi, w planach mamy odwiedzenie dwóch innych wysp: Aitutaki i Atiu. Dostajemy się na nie małymi, 10-osobowymi samolotami lokalnych linii Air Rarotonga. Do kabiny pilotów nie ma drzwi więc podczas lotu można obserwować jak się kieruje taką maszyną oraz podziwiać widoki zarówno przez boczne okna jak i przednią szybę. Stewardes też nie ma, ich prace przejmuje jeden z pilotów.

W drodze na wyspę Aitutaki; Air Rarotonga, Wyspy Cooka

Wyspa Aitutaki to prawie atol, najwyższy szczyt ma 123 metry. Nazywana jest tutaj rajem, plaże i woda jak z obrazka. Śmiejemy się, że niektóre nasze zdjęcia wyglądają jakbyśmy mocno je obrobiły w Photoshopie albo zrobiły fotomontaż, doklejając nasze zdjęcia. Główna rozrywka to plaża, opalanie się, snurklowanie i błogie wylegiwanie.


Niedaleko rafy wiatr jest silny i spotkać można dużo kite-surferów; Aitutaki, wyspy Cooka

Zdjęcie jak fotomontaż; Aitutaki, wyspy Cooka

Prawdziwy raj, błękitna woda, bialutkie plaże; Aitutaki, wyspy Cooka


Atiu jest inne niż Aitutaki i Rarotonga, mieszka tu ok 500 osób i dociera niewielu turystów - w tym samym czasie co my, wyspę odwiedzało tylko 6 osób. Tu życie jest jeszcze bardziej zacofane, krótka droga asfaltowa jest tylko w jedynym miasteczku na wyspie, pozostałe drogi to piach a czasem i zarośla, którymi ciężko przejechać.


Na wyspach Cooka wszędzie obdarowują nas łańcuchami z kwiatów, głównie z hibiskusa; Atiu, wyspy Cooka

Lunch na plaży: banany, wiórki kokosa, papaya i limonki. Palmowe talerze zrobione zostały 10min wcześniej przez naszego przewodnika; Atiu, wyspy Cooka



sobota, 22 czerwca 2013

Dalej już się nie da

NOWA ZELANDIA

W podróży: 63 dni, strefa czasowa: +10h

Gdzieś czytałam, że najdalej położonym miejscem od Polski jest Nowa Zelandia. Dalej już się nie da pojechać, z każdego innego miejsca jest bliżej. I rzeczywiście, patrząc na globus wydaje się to być prawdą. Można więc stwierdzić, że rzeczywiście jestem na drugim końcu świata. 

Zimno i deszczowo ale fajnie - na pieszej wycieczce w Tongariro National Park; wyspa północna, Nowa Zelandia
 
W drodze, w samolocie A-320 linii Air New Zealand, puszczają nam wideo bezpieczeństwa (jak zapiąć pasy, gdzie są wyjścia ewakuacyjne itd.) ze sławnym Bearem Grylsem. Nagranie jest śmieszne i dla tych co znają programy survivalowe Grylsa i je lubią polecam obejrzenie sobie go na youtube. Air New Zealand ma również podobne nagranie w samolocie latającym pomiędzy Auckland a LA, tylko tym razem tematem jest Władca Pierścieni.

W Nowej Zelandii jest początek zimy. Aż trudno uwierzyć, że tylko 4 godziny lotu i lądujemy w zupełnie innym klimacie. I dobrze, czas odpocząć od tych upałów. Na szczęście nowozelandzka zima to nie nasza polska i nasze kurtki jesienne (plus ciepłe bluzy i czasem czapka) zupełnie wystarczają. Jest ok. 15 stopni, pochmurno i deszczowo. Drzewa w kolorach jesiennych i właśnie czujemy, że to bardziej jesień niż zima.

Do Nowej Zelandii wracam po 5 latach, i mimo, że wtedy wyspa północna, do której ograniczamy się z braku czasu, nie zrobiła na mnie dużego wrażenia, teraz wzbudza we mnie zachwyt i zakochuję się od pierwszego wejrzenia. Może to dlatego, że po kilku tygodniach byłam już zmęczona plażą (nie przepadam), duchotą i gorącem i jak zobaczyłam góry i jezioro (to bardziej moje klimaty) to od razu odżyłam.

Przed przyjazdem miałam już w głowie ułożony plan, co chcę zobaczyć. Kasia chętnie go zaakceptowała. Wypożyczamy samochód, bo tak najprościej się przemieszczać. Dają nam nowego (11km na liczniku) czerwonego, sportowego Forda ze strasznie skomplikowaną elektroniką, do tego stopnia, że tracimy z 10 minut by wykombinować jak go zamknąć.

Na planie filmowym Hobbitonu z Kasią; niedaleko Matamata, wyspa północna, Nowa Zelandia

Zaczynamy oczywiście od wizyty na planie filmowym Władcy Pierścieni – w Hobbitonie. Po nakręceniu trzech pierwszych części Władcy, w całej Nowej Zelandii nie pozostał żaden ślad po kręceniu. Wszystkie dekoracje i plany zdjęciowe zostały rozebrane. Jednak teraz po nakręceniu kolejnych trzech, w tym Hobbita, właściciel farmy, na której zrobili plan zdjęciowy Shire dogadał się z producentem - Universal Studio - by wszystko zostawić i udostępnić turystom. Za 75NZD można więc wybrać się na wycieczkę po Hobbitonie, gdzie wszystko wygląda tak jak w filmie. Jest tu ponad 40 dziur hobbitow, jedne zrobione w mniejszej skali, drugie w normalnej. Do niektórych można wejść ale w środku nic nie ma. 

Do niektórych dziur hobbitów można wejść ale w środku nic nie ma; Hobbiton, wyspa północna, Nowa Zelandia
Widok na jezioro i w tle czynny młyn i pub, dostępny dla zwiedzających; Hobbiton, wyspa północna, Nowa Zelandia

Przewodnik lub w naszym przypadku przewodniczka, opowiada entuzjastycznie ciekawostki związane z produkcją: na przykład drzewo, które znajduje się na Bag Endzie nie tam wyrosło, zostało przywiezione z pobliskiej miejscowości, ale zanim to nastąpiło musieli je pociąć na kawałki. Każdy kawałek dostał numerek, żeby potem było wiadomo co idzie gdzie. Na miejscu całość złożono do kupy a potem dorabiano sztuczne liście i malowano je ręcznie, każdy inaczej. Ktoś zapytał o koszt całego przedsięwzięcia, przewodniczka nie była w stanie powiedzieć, ale poinformowała nas, że niektóre mniejsze krzaki i drzewa też były przywożone, tym razem w całości, i że koszt przywiezienia jednego krzaka to 5 tyś USD. 

Najbardziej znane miejsce Hobbitonu - Bag End; plan filmowy LoTR, wyspa północna, Nowa Zelandia

Na kilka dni zatrzymujemy się nad jeziorem Taupo, niedaleko parku narodowego Tongariro, w którym znajduje się słynny wulkan Mt Ngauruhoe (ponad 2000m n.p.m.), który robił za Mt Doom we Władcy Pierścieni. Pogoda nam nie sprzyja i góra, wcześniej osnuta chmurami, pokazuje się nam dopiero trzeciego dnia. Zachęcone nagłą zmianą pogody, postanawiamy przelecieć się wodolotem i popodziwiać park i wulkan z góry. Lot trwa godzinę. Trochę dziwnie startuje się z wody. Najpierw lecimy nad jeziorem, potem nad parkiem. Widać szmaragdowe jeziora i czerwony krater, na szczytach i w kraterach leży śnieg. Widać też drogę, która przechodzi przez środek parku (Tongariro Alpine Crossing), pamiętam jak nią szłam kilka lat temu. 


Jezioro Taupo, w dali wulkany parku narodowego Tongariro. Ten w środku to Mt Ngauruhoe (Mt Doom); wyspa północna, Nowa Zelandia

By zobaczyć Tongariro z góry wypożyczamy z Kasią wodolot; Taupo, wyspa północna, Nowa Zelandia


Mt Ngauruhoe (Mt Doom) widziany z góry, z tyłu jezioro Taupo; Tongariro National Park, wyspa północna, Nowa Zelandia


Wulkan oblatujemy dookoła i zaglądamy do krateru; Mt Ngauruhoe, Tongariro National Parl, Nowa Zelandia

W śmierdzącej już 5km przed wjazdem do centrum Rotorurze (ze względu na złoża siarki), uczestniczymy w wieczorku Maoryskim. Opowiadają nam o zwyczajach, historii, strojach, broni, jest pokaz tańców i śpiewu.

Pokaz Maoryski; Rotorua, wyspa północna, Nowa Zelandia

Największe wrażenie robi oczywiście sławna Haka – taniec przygotowujący do walki, zawierający w sobie komiczne, groźne miny jak wytrzeszczanie oczu czy pokazywanie języka  (w dzisiejszych czasach skróconą wersję haki można zobaczyć np. na dowolnym meczu rugby, w którym gra Nowa Zelandia). Jest to najfajniejszy pokaz na Pacyfiku, który ogladamy (podobne pokazy widziałyśmy w każdym odwiedzonym kraju na Pacyfiku oprócz Vanuatu: Fiji, Samoa, wyspach Cooka, Polinezji Francuskiej).


Pokaz Maoryski; Rotorua, wyspa północna, Nowa Zelandia


Na koniec jedziemy do Waitomo zwiedzić jaskinie, zamieszkałe przez glowworms – owady świecące w ciemnościach. Najpierw robimy lekką wycieczkę na łódce, jest cicho i ciemno a glowworms wyglądają jak gwiazdy na niebie. Następnego dnia zapisujemy się na black water rafting czyli bardziej ekstremalną formę zwiedzania jaskiń. W kasku, w piance, z latarką na głowie czeka nas najpierw zjazd 35 metrów w głąb jaskini na linie (abseiling), potem przepłynięcie na nadmuchanych kołach, wspięcie się na dwa wodospady i przedostanie się na druga stronę ku wyjściu. 


By dostać sie do jaskini zjeżdzamy na linie, 35m w dół; Waitomo Caves, wyspa północna, Nowa Zelandia

 
Jest zimno, bardzo zimno. Zimno jest jak trzeba rozebrać się do kostiumu i założyć zimną, mokrą piankę. Potem jest jeszcze zimniej jak już jesteśmy w jaskini. A nawet nie weszłyśmy do wody, która o tej porze roku ma... 8 stopni!
Najgorszy jest pierwszy kontakt z wodą i potem jak zanurzamy się całe, żeby przepłynąć jakiś głębszy odcinek. Woda wlewa się za piankę, dłońmi ledwo mogę poruszać, nogi mam zmarznięte. Wielokrotnie przeklinam moment, w którym zdecydowałyśmy się na tę atrakcję. Ale warto było, to prawdziwa przygoda i emocje duże. Dodatkowo, tam na dole, czekając aż wszyscy zjadą do jaskini odbyłyśmy z Kasią jedną z poważniejszych rozmów o życiu. 

Nie zamarzłam w jaskini ale było blisko, adrenalina mnie trochę rozgrzała; Waitomo Caves, Nowa Zelandia
Pobyt w Nowej Zelandii kończymy mandatem. Dochodzimy do wniosku, że policja w NZ chyba się nudzi bo dostajemy 40NZD dlatego, że w złą stronę odwrócony był nasz samochód (niezgodnie z kierunkiem ruchu).

























poniedziałek, 17 czerwca 2013

Kolorowa Samoa

SAMOA

W podróży: 58 dni, strefa czasowa: +11h

Na Samoa w hotelu witają nas świeżym napojem z kokosa; Apia, wyspa Upolu, Samoa


Samoa jest bardzo duszna i bardzo gorąca. Po wyjściu z samolotu to gorąco i ta wilgoć aż pozbawia nas oddechu. A myślałyśmy, że już cieplej być nie może.
Kolorowe lokalne autobusy; Apia, wyspa Upolu, Samoa
Samoa jest też bardzo kolorowa. Kolorowe stroje, kolorowe budynki, kolorowe autobusy. Mężczyźni chodzą w spódnicach (nawet policja) lub zawiązanych z przodu chustach, sięgających łydek. Podobno nic nie mają pod spodem, ale nie sprawdzałyśmy.Na górze przeważnie t-shirt, na nogach japonki lub boso. Kobiety podobnie, czasem widać je w spodniach lub w sukienkach, we włosach mają kwiaty. Ubiór bardzo konserwatywny. Nie ma odsłoniętych ramion ani kolan. Wszyscy uśmiechnięci, zagadują nas często: w samolocie, w autobusie, na ulicy, w restauracji. Niestety zadają w kółko te same pytania (skąd jesteśmy, na ile dni przyjechałyśmy, w którym hotelu śpimy) i po jednym dniu zaczynają nas irytować.

 Budynki wyglądają podobnie, bardzo dużo jest takich jakby dachów na palach z podłogą. Dają cień i są przewiewne. Przy tych temperaturach jest to rozwiązanie optymalne. W hotelach i resortach turystom oferuje się spanie w takim właśnie tradycyjnym budynku o nazwie fale. Można wybierać pomiędzy droższym, zamkniętym fale a tańszym, otwartym. Zamknięte ma ściany zrobione z liści palmowych, jest wciąż przewiewne i chroni przed deszczem. Otwarte nie ma ścian, dlatego dla turystów chcących spać w takim fale, właściciele zaczęli doczepiać plastikową folię, która normalnie jest zwinięta i niewidoczna ale rozkładana w czasie deszczu. Mimo, że folia spełnia swoją rolę, psuje zupełnie wygląd i sprawia, że w środku nie ma czym oddychać.
Te bardziej luksusowe fale są nowocześnie wyposażone: normalne łóżko, TV, łazienka. Jednak te, w których my śpimy (prawie każdej nocy) mają tylko materace położone na podłodze z moskitierami. I już. 

Nasze tradycyjne fale, jedyne wyposażenie to materace; wyspa Namu'a, Samoa

Bardziej tradycyjne fale, ze ścianami z liści palmowych; wyspa Savai'i, Samoa


Na Samoa znów nie możemy złapać zasięgu, z netem jest bardzo ciężko więc właściwie jesteśmy odcięte od świata na tydzień. Sklepy, poza stolicą Apią, są skąpą zaopatrzone, do tego stopnia, że pewnego razu odwiedzamy kilka by kupić piwo bo wszędzie już się skończyło.

Wodospad Sopo'aga; wyspa Upolu, Samoa
Po Samoa poruszamy się lokalnymi autobusami. Są tanie, porównywalnie szybkie do taksówki, jeżdżą dookoła obu wysp. Jednak kończą kursy koło 16 więc na dłuższe wycieczki wypożyczamy samochód. Co nas zaskakuje, to że wypożyczalnie nie mają w ofercie ubezpieczeń. Pytam się więc co się stanie jak spowodujemy wypadek, pan mówi: 'A kiedyś miała pani wypadek?', 'Nie' - odpowiadam, 'No to proszę się nie martwić, nic się nie stanie' – pan odpowiada spokojnie. Ciągnę jednak dalej: 'OK, ale co jeśli jednak ten wypadek spowodujemy i np. skasujemy samochód?', 'No to muszą panie pokryć koszt samochodu', 'A ile to?', '2 tysiące dolarów amerykańskich'. Nie jest to zaporowa suma i za bardzo nie mamy wyjścia więc ryzykujemy. 

 Część naszego pobytu upływa nam na zdobyciu pozwolenia na wjazd na Samoa Amerykańskie. Przed wyjazdem już zaczęłyśmy się za tym rozglądać ale nigdzie nie byli w stanie udzielić nam konkretnych informacji. Było to do tego stopnia śmieszne, że wiele instytucji nie rozróżniało Samoa od Samoa Amerykańskiego albo traktowało to drugie jak zwykłe terytorium USA i zapewniało, że na naszych amerykańskich wizach na pewno wjedziemy.

Samoańskie dzieci spotkane w autobusie; Apia, wyspa Upolu, Samoa

Na Samoa wcale nie jest lepiej. Z różnych stron płyną do nas sprzeczne informacje, czy w ogóle pozwolenie potrzebujemy, i jeśli tak, to co trzeba zrobić i dokąd się udać by je dostać. Udaje nam się nawet zdobyć jakiś numer faksu, na który trzeba wysłać kopie paszportu i biletów, co robimy, ale nie dostajemy żadnej odpowiedzi. Ja w pewnym momencie proponuję, żebyśmy po prostu leciały i martwiły się na miejscu. Kasi za bardzo się pomysł nie podoba więc kończy się na tym, że rezygnujemy i postanawiamy zamiast tego lecieć do Nowej Zelandii 2 dni wcześniej.

Jedno z moich śniadań, niestety papaja mi nie podeszła; Savai'i, Samoa