Dni w
podróży: 38
Na północ
od zwrotnika koziorożca, w spokojnych wodach morza koralowego,
znajduje się archipelag wysp Whitsunday (Niedzieli Palmowej). Te 74
wyspy, mniejsze i większe, wyglądające jak czubki gór, stanowią
idealne miejsce na żeglowanie.
Nasza łódka Summertime; Whitsunday Islands, Australia |
Zmęczone
już trochę jazdą samochodem, nie możemy się doczekać by wreszcie
zamienić kierownicę na żagiel i spędzić trochę czasu w wodzie i
na wodzie.
Iwona,
która rezerwowała nam tę wycieczkę, dobrze wybrała. Łódka jest
w stylu starodawnym, z charakterem, z 1920 roku, oczywiście
odnowiona. Wpada nam w oko od pierwszego wejrzenia. Jej nazwa to
Summertime, moje przekleństwo przez cały rejs bo non stop chodzi mi
po głowie piosenka Lany Del Rey 'Summertime Sadness' mimo że oprócz
słowa summertime zupełnie nie pasuje do sytuacji...
Przed
wejściem na pokład kapitan karze nam zdjąć buty, nie zobaczymy
ich przez następne trzy dni. Potem jest szybki briefing na temat
bezpieczeństwa i procedur, krótkie zapoznanie się z załogą i w
drogę. Dostajemy z dziewczynami trzyosobową kajutę, bardzo małą
ale dajemy radę jeśli tylko nie przebywamy w niej naraz we trzy.
Jej dość wietrznie - łódką buja na lewo i prawo i trudno się
poruszać więc tylko siedzimy na pokładzie i zapoznajemy się z
naszymi współtowarzyszami. Wszyscy raczej młodzi, różne
narodowości jednak jest zdecydowana przewaga dziewczyn 3:9. Nie
dziwi mnie to jednak, już się przyzwyczaiłam, że
dziewczyny-turystki stanowią tutaj znaczną większość.
Whitsunday Islands, Australia |
Rejs jest
BYO czyli 'Bring your own (alcohol)' (przynieś swój własny
alkohol). To bardzo popularna w Australii 'metoda' picia. Wiele
restauracji i barów dopuszcza przynoszenie swojego własnego
alkoholu, jednak trzeba zapłacić korkowe. Tutaj korkowego nie ma bo
łódka nie posiada licencji na sprzedaż a że przez trzy dni
praktycznie będziemy z dala od cywilizacji, jak sobie nie
przyniesiesz nic do picia to nie będziesz miał. No i my właśnie
nic sobie nie przyniosłyśmy, trochę z braku czasu, trochę
przekonane, że na pewno będzie można kupić na pokładzie. Na
szczęście pewna Brytyjka ma trochę wina na zbyciu i się z nami
dzieli.
Niesamowita plaża Whithaven; Whitsunay Islands, Australia |
My w piankach; Whitsunday Islands, Australia |
Pierwszy
dzień to największa atrakcja Whitsunday Islands czyli plaża
Whitehaven. Uznana za jedną z najpiękniejszych na świecie, ciągnie
się na długości 7km i stanowi magiczny obrazek: biały, drobny
piasek tworzy spiralne formy wśród turkusowej i błękitnej wody.
Niestety wciąż jest sezon na meduzy więc dostajemy pianki do
kąpania. Średnio nam się to podoba, chciałoby się wskoczyć do
wody w samym kostiumie ale wizja bycia oparzoną jednak nas
przekonuje i je zakładamy.
Następnego
dnia budzi nas dźwięk podnoszonej kotwicy. Czy się chce czy nie
chce nie da się spać więc idziemy na górę obejrzeć wschód
słońca. Z postoju wypływamy jeszcze przed śniadaniem. Płyniemy
sobie, wieje wiatr, każdy jeszcze ledwo na oczy patrzy, słońce
sobie powoli wstaje, z głośników leci 'Sunrise' Norah Jones, koło
łódki płyną sobie dwa delfiny - jest idealnie!
O wschodzie słońca już płyniemy; Whitsunday Islands, Australia |
Potem
śniadanie i idziemy nurkować. W końcu to już Wielka Rafa
Koralowa. To moje trzecie w życiu nurkowanie (po Tajlandii i Gran
Canarii) więc już trochę jestem obeznana. Kasia zrobiła kurs w
Warszawie przed wyjazdem (jeszcze bez certyfikatu) ale nurkuje poza
basenem po raz pierwszy. Iwona jest zupełnie zielona w tym temacie
ale widzę po, że złapała bakcyla. Resztę dnia wypełnia nam
snurklowanie. Świat podwodny jest taki kolorowy i magiczny, aż
trudno uwierzyć patrząc na ocean, że gdzieś tam w tej głębinie
toczy się takie różnorodne i atrakcyjnie wizualnie życie.
![]() |
Nurkuję; Wielka Rafa Koralowa, Australia |
Ostatniego
dnia w programie są kajaki. Widzimy żółwie wodne i płaszczki i
nawet na lądzie... kozę. W dawnych czasach marynarze pozostawiali
zwierzęta domowe na różnych wyspach, by ci którzy się rozbiją i
trafią na taką wyspę, mieli pożywienie w postaci mięsa.
![]() |
Z kajaków widzimy grupy płaszczek; Whitsunday Islands, Australia |
Trzy dni
na wodzie robią swoje więc w Cairns, na dalekiej północy
Australii, gdzie dojeżdżamy po 2 dniach, zmieniamy nasze plany.
Zamiast kolejnego, ale tym razem dwudniowego rejsu z nurkowaniem na
Wielką Rafę Koralową, zapisujemy się na jednodniowy. W ten sposób
zwalnia nam się dzień. Spragnione większych wrażeń decydujemy
się na rafting na oddalonej o 2 godziny jazdy autobusem rzece Tully.
Ponieważ to najbardziej mokre miejsce w Australii, nurt rzeczny ma 4
stopień czyli największy na jakim można spływać komercyjnie. W
grupie na rafcie trafiają nam się, jak już można się spodziewać,
same dziewczyny: dwie Szwedki i Amerykanka – łącznie 6 osób plus
dwóch przewodników – młodych Australijczyków – jeden się
szkoli na tej rzece a drugi go nadzoruje (kobiety-przewodniczki
się trafiają ale rzadko, jest to bardzo fizycznie wymagająca praca
i dziewczyny siłę muszą nadrobić umiejętnościami).
Zdjęć z raftingu nie ma więc będzie zachód słońca; Australia |
Spływ
jest pełen emocji, adrenaliny i wrażeń. Siedzę na samym początku
pontonu, gdzie jest moim zdaniem najbardziej ekscytująco. Dwa razy
prawie wypadam i raz gubie wiosło. Spływ kończy skok z 6 metrowego
klifu (Iwona rezygnuje ale my z Kasią jesteśmy jak najbardziej
chętne). Zabawa przednia!!
Droga
powrotna szybko mi mija bo siedzę z naszym przewodnikiem i sobie
miło gawędzimy przez całe dwie godziny. Jest to pierwszy
Australijczyk jakiego tu poznałam a jestem tu od miesiąca! Cóż,
lepiej późno niż wcale. Kiedy mu to mówię, nie może uwierzyć,
ale tak jest. Hostele wypełnione są ludźmi z Europy a poznać
Australijczyka na ulicy nie jest łatwo, mimo że to naród bardzo
towarzyski i otwarty.
Muchy, muchy, muchy; Ayers Rock, Australia |
Czas
opuścić wybrzeże i udać się do czerwonego środka Australii (Red
Center). Rozdzielam się z dziewczynami, które zdecydowały się w
tym czasie odwiedzić Melbourne i wsiadam do samolotu. Przy lądowaniu
widzę, że krajobraz tu jest pustynny i płaski, z gdzie nie gdzie
wystającą ni z tego ni z owego duża skałą i soczyście czerwoną
ziemią. Temperatury przekraczają 30 stopni, w powietrzu lata masa
much – moje przekleństwo przez najbliższe 3 dni. Dowiaduję się, że to już końcówka sezonu muchowego tutaj, za miesiąc już ich nie będzie. Nawet nie chcę myśleć co się tu dzieje w sezonie muchowym... Na szczęście
są aktywne tylko w ciągu dnia - w nocy będzie spokój.
Alice
Springs, gdzie wysiadam z samolotu, to miasto-ikona australijskiego
outbacku. Jest oddzielone od lotniska masywem MacDonnell, niewielkimi
wzniesieniami skąd można podziwiać wschody i zachody słońca. W mieście
kręci się dużo Aborygenów, smutny to widok bo mieszkają oni na
ulicach lub w parku i często widać ich zataczających się.
W drodze z Alice Springs do Ayers Rock; Australia |
Nasz bus ze swagami na dachu przyczepki; Alice Springs / Ayers Rock, Australia |
Kings Canion, Australia |
Kings Canion, Australia |
Noc
spędzamy pod gołym niebem, przy ognisku, niebo usłane jest
gwiazdami, które od czasu do czasu spadają. Śpimy w tzw. swagach.
To bardzo popularne w Australii przenośne spanie. Wygląda to jak
duży worek, zrobiony z nieprzemakalnego materiały, do którego
włożony jest materac. By było ciepło, do środka wkłada się
dodatkowo śpiwór, zasuwa i śpiwór i swaga i jest bardzo przytulnie
i ciepło. Swagi łatwo się składają, tworząc rulon, są lekkie i
łatwe w transporcie.
Następnego
dnia pobudka jeszcze przed świtem i ruszamy dalej. Najpierw
trzygodzinny spacer po Kata Tjuta, co oznacza 'wiele głów' i akuratnie pasuje do miejsca bo skały tutaj są zaokrąglone. To moje
ulubione miejsce.
Na pieszej wycieczce w Kata Tjuta (The Olgas), Australia |
W Kata Tjuta kolory wspaniale się mieszają; Australia |
Na końcu
największa atrakcja czyli Uluru (Ayers Rock). Ta ogromna skała o
wysokości ponad 300m, jako jedno z niewielu miejsc na świecie
została dwukrotnie wpisana na listę UNESCO: raz za naturalne piękno
a potem za znaczenie kulturowe. To święte miejsce Aborygenów i
mimo że jest możliwość wspięcia się na samą górę,
rezygnujemy. Jeszcze kilka lat temu ponad 90% turystów wchodziła,
teraz liczba ta spadła do ok 20% - ludzie stają się coraz bardziej
świadomi i szanujący inne zwyczaje. Rząd Australii rozważa by całkowicie
zakazać wspinaczki ale Aborygeni wola zostawić wejście otwarte i
pozwolić turystom okazać szacunek poprzez samowolne zdecydowanie by
na Uluru nie wchodzić.
W związku
z powyższym my Ayers Rock tylko obchodzimy dookoła i podziwiamy
zarówno o zachodzie jak i o wschodzie słońca.
Z Juliette podczas lunchu,w tle Uluru; Ayers Rock, Australia |
Uluru (Ayers Rock) - święta skała Aborygenów, podczas zachodu słońca zmienia kolor z minuty na minutę; Australia |
Następnego
dnia wracam już na wybrzeże, do Cairns. Podczas startu samolotu,
mogę podziwiać Uluru z góry – pocieszenie, jako że strasznie
chciałam przelecieć się helikopterem nad tą skałą ale mój lęk
wysokości nie pozwolił mi na to.
Na markecie w Cairns wpadam w końcu na Adama; Australia |
Znów mam
szczęście bo lądujący samolot przelatuje tuż nad centrum Sydney i
mogę z góry podziwiać Opera House i sławny w tle most. Taka sama
niespodzianka spotyka mnie przy starcie do Vanuatu, tym razem jednak
podziwiam miasto nocą – widok zapiera dech w piersiach.
![]() |
Centrum Sydney ze sławną Opera House; Australia |