sobota, 22 czerwca 2013

Dalej już się nie da

NOWA ZELANDIA

W podróży: 63 dni, strefa czasowa: +10h

Gdzieś czytałam, że najdalej położonym miejscem od Polski jest Nowa Zelandia. Dalej już się nie da pojechać, z każdego innego miejsca jest bliżej. I rzeczywiście, patrząc na globus wydaje się to być prawdą. Można więc stwierdzić, że rzeczywiście jestem na drugim końcu świata. 

Zimno i deszczowo ale fajnie - na pieszej wycieczce w Tongariro National Park; wyspa północna, Nowa Zelandia
 
W drodze, w samolocie A-320 linii Air New Zealand, puszczają nam wideo bezpieczeństwa (jak zapiąć pasy, gdzie są wyjścia ewakuacyjne itd.) ze sławnym Bearem Grylsem. Nagranie jest śmieszne i dla tych co znają programy survivalowe Grylsa i je lubią polecam obejrzenie sobie go na youtube. Air New Zealand ma również podobne nagranie w samolocie latającym pomiędzy Auckland a LA, tylko tym razem tematem jest Władca Pierścieni.

W Nowej Zelandii jest początek zimy. Aż trudno uwierzyć, że tylko 4 godziny lotu i lądujemy w zupełnie innym klimacie. I dobrze, czas odpocząć od tych upałów. Na szczęście nowozelandzka zima to nie nasza polska i nasze kurtki jesienne (plus ciepłe bluzy i czasem czapka) zupełnie wystarczają. Jest ok. 15 stopni, pochmurno i deszczowo. Drzewa w kolorach jesiennych i właśnie czujemy, że to bardziej jesień niż zima.

Do Nowej Zelandii wracam po 5 latach, i mimo, że wtedy wyspa północna, do której ograniczamy się z braku czasu, nie zrobiła na mnie dużego wrażenia, teraz wzbudza we mnie zachwyt i zakochuję się od pierwszego wejrzenia. Może to dlatego, że po kilku tygodniach byłam już zmęczona plażą (nie przepadam), duchotą i gorącem i jak zobaczyłam góry i jezioro (to bardziej moje klimaty) to od razu odżyłam.

Przed przyjazdem miałam już w głowie ułożony plan, co chcę zobaczyć. Kasia chętnie go zaakceptowała. Wypożyczamy samochód, bo tak najprościej się przemieszczać. Dają nam nowego (11km na liczniku) czerwonego, sportowego Forda ze strasznie skomplikowaną elektroniką, do tego stopnia, że tracimy z 10 minut by wykombinować jak go zamknąć.

Na planie filmowym Hobbitonu z Kasią; niedaleko Matamata, wyspa północna, Nowa Zelandia

Zaczynamy oczywiście od wizyty na planie filmowym Władcy Pierścieni – w Hobbitonie. Po nakręceniu trzech pierwszych części Władcy, w całej Nowej Zelandii nie pozostał żaden ślad po kręceniu. Wszystkie dekoracje i plany zdjęciowe zostały rozebrane. Jednak teraz po nakręceniu kolejnych trzech, w tym Hobbita, właściciel farmy, na której zrobili plan zdjęciowy Shire dogadał się z producentem - Universal Studio - by wszystko zostawić i udostępnić turystom. Za 75NZD można więc wybrać się na wycieczkę po Hobbitonie, gdzie wszystko wygląda tak jak w filmie. Jest tu ponad 40 dziur hobbitow, jedne zrobione w mniejszej skali, drugie w normalnej. Do niektórych można wejść ale w środku nic nie ma. 

Do niektórych dziur hobbitów można wejść ale w środku nic nie ma; Hobbiton, wyspa północna, Nowa Zelandia
Widok na jezioro i w tle czynny młyn i pub, dostępny dla zwiedzających; Hobbiton, wyspa północna, Nowa Zelandia

Przewodnik lub w naszym przypadku przewodniczka, opowiada entuzjastycznie ciekawostki związane z produkcją: na przykład drzewo, które znajduje się na Bag Endzie nie tam wyrosło, zostało przywiezione z pobliskiej miejscowości, ale zanim to nastąpiło musieli je pociąć na kawałki. Każdy kawałek dostał numerek, żeby potem było wiadomo co idzie gdzie. Na miejscu całość złożono do kupy a potem dorabiano sztuczne liście i malowano je ręcznie, każdy inaczej. Ktoś zapytał o koszt całego przedsięwzięcia, przewodniczka nie była w stanie powiedzieć, ale poinformowała nas, że niektóre mniejsze krzaki i drzewa też były przywożone, tym razem w całości, i że koszt przywiezienia jednego krzaka to 5 tyś USD. 

Najbardziej znane miejsce Hobbitonu - Bag End; plan filmowy LoTR, wyspa północna, Nowa Zelandia

Na kilka dni zatrzymujemy się nad jeziorem Taupo, niedaleko parku narodowego Tongariro, w którym znajduje się słynny wulkan Mt Ngauruhoe (ponad 2000m n.p.m.), który robił za Mt Doom we Władcy Pierścieni. Pogoda nam nie sprzyja i góra, wcześniej osnuta chmurami, pokazuje się nam dopiero trzeciego dnia. Zachęcone nagłą zmianą pogody, postanawiamy przelecieć się wodolotem i popodziwiać park i wulkan z góry. Lot trwa godzinę. Trochę dziwnie startuje się z wody. Najpierw lecimy nad jeziorem, potem nad parkiem. Widać szmaragdowe jeziora i czerwony krater, na szczytach i w kraterach leży śnieg. Widać też drogę, która przechodzi przez środek parku (Tongariro Alpine Crossing), pamiętam jak nią szłam kilka lat temu. 


Jezioro Taupo, w dali wulkany parku narodowego Tongariro. Ten w środku to Mt Ngauruhoe (Mt Doom); wyspa północna, Nowa Zelandia

By zobaczyć Tongariro z góry wypożyczamy z Kasią wodolot; Taupo, wyspa północna, Nowa Zelandia


Mt Ngauruhoe (Mt Doom) widziany z góry, z tyłu jezioro Taupo; Tongariro National Park, wyspa północna, Nowa Zelandia


Wulkan oblatujemy dookoła i zaglądamy do krateru; Mt Ngauruhoe, Tongariro National Parl, Nowa Zelandia

W śmierdzącej już 5km przed wjazdem do centrum Rotorurze (ze względu na złoża siarki), uczestniczymy w wieczorku Maoryskim. Opowiadają nam o zwyczajach, historii, strojach, broni, jest pokaz tańców i śpiewu.

Pokaz Maoryski; Rotorua, wyspa północna, Nowa Zelandia

Największe wrażenie robi oczywiście sławna Haka – taniec przygotowujący do walki, zawierający w sobie komiczne, groźne miny jak wytrzeszczanie oczu czy pokazywanie języka  (w dzisiejszych czasach skróconą wersję haki można zobaczyć np. na dowolnym meczu rugby, w którym gra Nowa Zelandia). Jest to najfajniejszy pokaz na Pacyfiku, który ogladamy (podobne pokazy widziałyśmy w każdym odwiedzonym kraju na Pacyfiku oprócz Vanuatu: Fiji, Samoa, wyspach Cooka, Polinezji Francuskiej).


Pokaz Maoryski; Rotorua, wyspa północna, Nowa Zelandia


Na koniec jedziemy do Waitomo zwiedzić jaskinie, zamieszkałe przez glowworms – owady świecące w ciemnościach. Najpierw robimy lekką wycieczkę na łódce, jest cicho i ciemno a glowworms wyglądają jak gwiazdy na niebie. Następnego dnia zapisujemy się na black water rafting czyli bardziej ekstremalną formę zwiedzania jaskiń. W kasku, w piance, z latarką na głowie czeka nas najpierw zjazd 35 metrów w głąb jaskini na linie (abseiling), potem przepłynięcie na nadmuchanych kołach, wspięcie się na dwa wodospady i przedostanie się na druga stronę ku wyjściu. 


By dostać sie do jaskini zjeżdzamy na linie, 35m w dół; Waitomo Caves, wyspa północna, Nowa Zelandia

 
Jest zimno, bardzo zimno. Zimno jest jak trzeba rozebrać się do kostiumu i założyć zimną, mokrą piankę. Potem jest jeszcze zimniej jak już jesteśmy w jaskini. A nawet nie weszłyśmy do wody, która o tej porze roku ma... 8 stopni!
Najgorszy jest pierwszy kontakt z wodą i potem jak zanurzamy się całe, żeby przepłynąć jakiś głębszy odcinek. Woda wlewa się za piankę, dłońmi ledwo mogę poruszać, nogi mam zmarznięte. Wielokrotnie przeklinam moment, w którym zdecydowałyśmy się na tę atrakcję. Ale warto było, to prawdziwa przygoda i emocje duże. Dodatkowo, tam na dole, czekając aż wszyscy zjadą do jaskini odbyłyśmy z Kasią jedną z poważniejszych rozmów o życiu. 

Nie zamarzłam w jaskini ale było blisko, adrenalina mnie trochę rozgrzała; Waitomo Caves, Nowa Zelandia
Pobyt w Nowej Zelandii kończymy mandatem. Dochodzimy do wniosku, że policja w NZ chyba się nudzi bo dostajemy 40NZD dlatego, że w złą stronę odwrócony był nasz samochód (niezgodnie z kierunkiem ruchu).

























3 komentarze:

  1. Skoro dalej się nie da, to znaczy, że zaczęłaś drogę powrotną do domu. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. W sumie tak, choc moze zawroce...;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie napisany wpis. Czekam na wiele więcej

    OdpowiedzUsuń